Słyszę w sobie tyle niewypowiedzianych słów. Maszerują nocą po mej poduszce. Zmieniają myśli w sny. Śnią mi się sny zaskakująco barwne i fabularnie zawiłe. Z jednym motywem przewodnim, czułość. Czułość niewinna, nieśmiała, zawstydzona. Balaton. Trochę jak balon. Dużo wody, dużo słońca, dużo ludzi i ten szerący jakże przyjemny język. Uczymy się wzajemnie. Ja i moi sąsiedzi, swych języków rodzimych. Jemy dużo słodkich arbuzów, lodów i mocnych czarnych espresso. Widziałam już trochę najpiekniejszej (wg. Unesco) stolicy świata, ale tylko stąpając po Budzie. Natomiast spoglądając na Peszt z dala. Widziałyśmy rekiny. I jadłyśmy okoliczny słodki przysmak upieczony na ogniu. Jeżdzimy sobie do Heviz, moczyć sie w radioaktywnej siarce (ja tylko) młode pluska się od rana do nocy w basenie dziecięcym i o dziwo nauczyło się pływać. Co więcej właśnie poszła ze swymi nowymi węgierskimi przyjaciółmi pływać w jeziorze, mnie zostawiając w zaciemnionym, klimatyzowanym pokoju, gdzie mogę sobie zgłębiać tajniki słówek francuskich, a czego nie robię..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz