czwartek, 31 lipca 2008

kap.


Powroty nie istnieją, nie ma kroków w tył i zawsze jest inaczej. Długie godziny w mieście zaczynają mi doskwierać, mimo iż miasto piękne... Długie godziny spacerów i długie godziny słów. Slowa wypowiadane przez Lukasa, i przeze mnie są niedoskonałe, ani w moim języku ani w jego.. A jednak toczone o tak dalekich od zrozumienia sprawach..

Pada od 6 rano, czy spała dziś?

Wsłuchiwałam się w kropelki odbijające się od oczka w dachu, stuku, puku... Wczoraj wyznaliśmy sobie, że nie śpimy. Jednocześnie o ironio świata, Lujka chce do Polski (sprzedaje swoje rzeczy, resztę po znajomych roznosi, inne po prostu wyrzuca) ja chcę zostać. Powiedział mi wczoraj jak bardzo się boi, a jednocześnie jak bardzo jest zmęczony. Zapytał mnie czy naprawdę myślę, że zmieni się moje życie jeśli schudnę? Zapytał czy zdaję sobie sprawę jak małe to ma znaczenie? A ja powiedziałam jak bardzo go podziwiam, że postanowił zostawić wszystko i pojechać w świat. Oboje szukamy, oboje wiemy, że tylko TU I TERAZ. A jednak jakaś mgła nad nami zawisła. Poszliśmy na lody. W długim milczeniu patrzyliśmy na radość Martynki.. na jej brak poczucia przeszłości i przyszłości.

Myślę, że dzieciństwo się kończy gdy zaczniesz rozmieć, że nie można iść do miejsca które jest tak naprawdę czasem. Młoda wczoraj chciała iść do 14 lipca, gdzie spotkała dziewczynkę z którą tańczyła wśród wybuchów fajerwerków.. nie wiedziałam jak jej wytłumaczyć, że to nie miejsce, że to czas, i to do tego czas przeszły.. A może to ona ma rację?

środa, 30 lipca 2008

"Proszę mi wierzyć, ja do świata dorosłych nie należę" K. Mansfield


Zatapiam się. Wtapiam w kafelki chodnikowe.. kafejki, butikowe doskonałości.
Zasypiam nad książeczkami dla dzieci, nad maluneczkami, nad historiami ważkimi..
tak trochę nieprawdziwymi, bo tylko naszkicowanymi..

Nie sypiam w nocy. Dziś dwie godziny tylko..

Późnym południem niepokój mnie omotał, wybiegłam w popłochu, zupełnie nagle do autka. Może z powodu burzy wcześniejszej, wiatru niosącego ze sobą wreszcie powietrze? Może z lekkości ducha co mnie do tej pory za rękę prowadził? A może z szeptanego popołudnia muzealno-Nellowego?

Dziś jadłyśmy płatki kwiatów z drzewka pomarańczowego i morelę-rozmarynową. Dziś natomiast udajemy się Musee de l'Imperimerie, popatrzeć na plakaty. Miejsce spotkania tych dwóch dni są we mnie? Nagle odkryłam wczoraj, że tak oto miesiąc się skończył. Kilka dni jeszcze tylko i morze potem. I off potem, i potem, potem...

A tu dziś z dziś się spotyka. Jak by to zrobić co by w tym dziś się zafiksować? Zostawić wszystko jak stoi, niech się z kurzem żeni. I skoczyć w otchłań czasoprzestrzeni, w nim koło zatoczyć, obtoczyć się ciałem w zieleni..
Skrywając sekrety, magiczne słowa z myśli zakazanych z wiatrem kołysać, roztoczyć łuną palikowe wzgórza, ziarnem to wszystko posypać.. Rozpalić ogień z żaru duszy aż do nieba wysoki, i spalić w nim swe wątpliwości oczekujące spełnienia, zagrzebać w zgliszczach wszelkie materialne pragnienia. Zatańczyć z tym wszystkim we wspomnieniach, i zrodzić się w tych popiołach ze skrzydłami nowego zupełnie istnienia, zupełnie jak z feniksa wzruszenia.

wtorek, 29 lipca 2008

Dreptu, drept...



chodzimy.
im bliżej wyjazdu, tym więcej drepczemy. to tu, to trochę tam.

dziś jadłyśmy lody różane i ananasowego-hibiskusa. wczoraj czereśnie i kasztany.
jutro myślę o pralince.

rano wybiegam cichutko ze śpiącego łóżka do piekarni na dół po pół bułeczki za 40 cetów. potem zazwyczaj na targ po owoce. spacer nad wodą, czasem drobne zakupy i na obiad. popołudniami Martynka mnie zaskakuje swymi możliwościami mobilności w ekstremalnych temperaturach, muszę być tylko zawsze przygotowana na podawanie jej jakiś płynów. małe lewki rozrzucone po całym mieście mi w tym bardzo pomagają (w Lyon można pić wodę z kranu). Drepczemy zataczając coraz to większe koła i kółeczka, po skosie, i na wprost. Znajdujemy nowe miejsca nadal. Coraz ciekawsze ścieżki powrotu. Korzystamy już bardzo sprawnie z metra i mamy swoje ulubione uliczki. Dziś odkryłyśmy księgarnię... młoda siedziała godzinę przy książeczkach dla dzieci, przekładając kartkę za kartką. Ja natomiast nie mogłam się zdecydować na wydanie papeterii z rysunkami mojej ukochanej Rebecc'i Dautremer. Wrócimy do niej w piątek po 12, po moje zamówienie. Wrócimy do Lyon. Jutro do niego wrócę, bo dziś myślami wybiegam już trochę w przyszłość.. Idę w me sny. Drepcząc co nieco jeszcze w pokoju, powoli się zanurzę w mgłę ukojenia.

Kulimy się w przestrzeni, szukając przezroczystych miejsc..


Burzum..










Szukając przezroczystych miejsc, pomiędzy snami, pomiędzy miejscami gdzie straszy nas rzeczywistość, pomiędzy naszymi wierzeniami, myślami.. znajdujemy nas. Pomiędzy ludźmi, pomiędzy prawdami, pomiędzy delikatnymi słowami wypowiadanymi po cichu w nocy, tylko do siebie samego..

Czym są sny, a czym codzienna popielata rzeczywistość. Czy ktoś znalazł granicę? Czy umiem ją w sobie nakreślić, wybierając z palety emocji te najciekawiej poruszające nasze jestestwo? Czy moja córeczka płacząca za moją babcią jest dowodem emocji nieistniejących? Ale skoro przeżytych to czyż nie wprawionych magiczną mocą kreowania w słowo i co za tym idzie życie? Bo czyż właśnie nie słowo było pierwsze?
Zalążkiem tego świata była myśl..., ale bardzo okrojona delikatnie nieprawdziwa myśl ujęta w słowo. A więc myśli to niewypowiedziane słowa. Głęboko (dotkliwie czasem) potrafiące zmylić nawet nas samych.

Czym są światy, miliony maleńkich myśli układanych pomiędzy innymi, na półeczkach nigdy niewypowiedzianych, w szparach pomiędzy marzeniami, snami, gdzieś pomiędzy nami, a naszymi słowami.

Życie w cieniu słów.

piątek, 25 lipca 2008


Jak się czuję? Jak się czuję gdy idę na proszoną kolację do komuny Auriel? Jak się czuję gdy Lukas przyprowadza swojego kolegę araba, który doprowadza mnie do płaczu (prawie) swymi dowcipami na temat teroryzmu? Jak się czuję gdy Nelii zabiera mnie na do swego ulubionego muzeum his. des Tissus? Jak się czuję jedząc cytrynowo-bazyliowe i truskawkowo-miętowe lody? Albo jak się czuję gdy myślę, że następnym razem nie bę dę znowu stała godziny w sklepie Papa Pique et Maman Coud i wybierała torbki, gumki do włosów, ani spineczek? Jak się czuję gdy jem same owoce cały dzień, bo są słodsze niż czekolada? Jak się czuję mówiąc po francusku w sklepie? Jak się czuję myśląc o przyszłym tygodniu? Jak się czuję gdy pan z piekarni pyta kiedy się tu wprowadzę? Jak się czuję gdy Lukas pokzauje mi skamieliny "eskargo" w kamiennych schodach kamienicy z 16 w w ktorej mieszkam? Jak się czuję gdy wbiegam na ostatnie jej piętro? Jak się czuję?


... jak zamarynowany w słoiku uśmiech miodowo-bajeczny :)

środa, 23 lipca 2008

Dobra jest noc, zamykamy się w łupinkach snów...



Ja ostatnio bardzo mało sypiam, szczytem nie zaśnięcia była sobotnio-niedzielna noc gdy obejrzałam wschód słońca.. i dopiero się położyłam. Nie mam potrzeby dłuższego snu, więc nawet się nie staram. Więc, więc... pierwszą kolację ze znajomymi we Francji mam za sobą.. Zrobiłam tartę brzoskwiniowo-miętową, pastę groszkowo-pomidorową, kaszę jaglaną z warzywami i słonecznikiem, kotleciki ryżowo-jajeczne i deser toffi z bananami na zimno, na wynos ciasteczka owsiane z ozdobami. Było kulturowo i kulturalnie :) Trzy języki przeplatały się i w sumie zawsze była jakaś osoba, która nie rozumiała co mówią pozostali.
Nie biegam, nie sprzątam, nie gotuję (nie licząc wspomnianej kolacji), nie jem, nie płaczę, nie bywam smutna, nie staram się nawet być zajęta.. Co robię? Czytam, książkę za książką w tydzień przeczytałam z 4? Chodzę, odpoczywam, patrzę w słońce, robię zdjęcia, rozmawiam w trzech językach, poznaję ludzi, miejsca, odwiedzam sporo sklepów, szukam nowych ścieżek prowadzących mnie do domu, specjalizuję się w odnajdywaniu targów ze świeżymi owocami ( mam już trzy w promieniu 3 km od domu, w tym jeden cało tygodniowy), jak również zwiedzam place zabaw (tych nie jestem w stanie zliczyć, ale ponad 10 mamy w stałym repertuarze, ulubiony w okolicy pomnika Ludwika 14 i nad brzegiem rzeki), kolekcjonuję również parki z dziwnymi nazwami w tle :), np.:la tete d'Or i tym podobne. Przyznać muszę, że ten pierwszy tydzień to była aklimatyzacja, dopiero teraz zaczynam widzieć, a nie tylko patrzeć.. Dopiero teraz zaczynam planować wędrówki po muzeach. A w sumie to Lukas je planuje, a ja będę realizować :) Pierwsze było muzeum dekoracji filmowych i miniatur (dekoracje do filmu Pachnidło mnie urzekły swym klimatem, młoda natomiast przy każdej gablotce świata lilipótów opowiadała swej wygłodniałej wyobraźni inną historię), w kolejności potem des Beaux Arts i sztuki współczesnej. Plan na ten tydzień. W weekend Awinion ze swym międzynarodowym festiwalem teatralnym i morze śródziemne i może Marsylia? Nadal czasem myślę, że budzę się we śnie, trochę jak bym płynęła się czuję, tak ze snu w sen. Granica się mocno zatarła. Nocami siedzę w wstążeczkach, karteczkach, farbach, i nożyczkach, a w dzień w okiennicach, rogalikach, i lodach wielkości mojej pięści, arabskich sklepikach i francuskich kawiarniach. Mocno się zatraciłam tutaj przyznam się szczerze..

piątek, 18 lipca 2008

Czasami wyrastają skrzydła i to bardzo boli..



Śnią się mi tu sny różne, w szarościach i granatach, i czasem zieleni odrobinie, zanurzone, kapiące ultramaryna, i paryskim błękitem. Gdy się budzę tutaj... czasem potrzebuję chwilki, żeby zrozumieć że już nie śnię. Wieczorami siedzę na parapecie i palę papierosy, poznaję głębię słów, być samemu, ale nie samotnie. Bardzo przyjemny stan jest to.
Spacerujemy dużo, poznajemy okolicę. Mieszkamy pomiędzy dwiema rzekami w samym centrum miasta, tak trochę jak na wyspie. Lyon słynie z ezoteryki, zaskoczyło mnie to. Z ezoteryki, dobrego jedzenia i seksu-tak powiedział Lukas.
Piję mleko z miodem na noc. I znowu palę papierosy. Czasem zjadam odrobinę gorzkiej czekolady na osłodę :)
To pierwszy raz kiedy jestem tak bardzo tu i teraz. Nie planuję, nie zastanawiam się, nawet nie szczególnie dużo marzę.. Śnie na jawie trochę, skaczę pomiędzy uliczkami w sukienkach z koronki z migdałkami w kieszeniach, w odbiciach wystaw szukam uśmiechów przechodniów. Nawet do całowania obcych już się prawie przyzwyczaiłam :) W lśnieniu dnia szukam cieni nocy i na odwrót. Patrzę i połykam. Twarze muśnięte smutkiem, chorych na śmierć i na miłość..

„Znajdzie, ale co? Owo miejsce, w którym niewinność zadrży z radości na widok przerażenia, wyzwoli okrucieństwo, obudzi potwory. Miejsce, gdzie istnieją obok siebie i spotykają się bez względu na różnice wnętrze z zewnętrzem, góra z dołem, wczoraj i jutro, życie i śmierć” Prassinos

„Wszystko przemawia za tym, że istnieje pewien punkt w umyśle, z którego życie i śmierć, rzeczywistość i urojenie, przeszłość i przyszłość, rzeczy możliwe i niemożliwe do przekazania, góra i dół przestają być postrzegane jako przeciwstawne” Breton

poniedziałek, 14 lipca 2008


Przechadzałyśmy się z Martynka w pobliżu Museum des Beaux Arts, oglądałyśmy przygotowania do święta (tak naprawde czekałyśmy na otwarcie lodziarni z największymi kulkami świata, ale cii.. ;) gdy okazało się, że jeden z tych pięknie świecących sklepów jest otwarty i co więcej można w nim kupić buty po 6e... a więc dwie pary wskoczyły do mojego plecaczka. Teraz stoją na parapecie i podziwiają widok na naszą ulicę :) Co więcej pan w sklepie powiedział mi, że te 70% wyprzedaże dopiero się zaczeły i będą trwać do początku sierpnia.. po zaznaczał mi na mojej mapie co ciekawsze sklepy - jego zdaniem, takie warte odwiedzenia (tak był gejem! jak każdy niewiarygodnie przystojny mężczyzna którego tu poznaję :) Po obiedzie wybieramy się na plac des Terreaux na uroczystości, tak się składa, że mamy tam nie całe 5 min piechotą, a tam odbędą się pokazy dla dzieci.

niedziela, 13 lipca 2008

"przekrocze za Tobą kaźdą granicę..

tak ciężko o happy endy dziś..

Słodkość melona mnie tutaj za każdym razem zaskakuje i układam plan, jak to przed wyjazdem kupię ich skrzynkę, albo dwie i zamrożę w domu i będę jeść do końca zimy..

Zawsze gdy zastanawiam się jak bym chciała spędzić ostatnie chwile to w sumie obraz który mi się rysuje teraz jest właśnie tym upragnionym... Słodkie, chrupiące croissanty na śniadanie, czasem z czekoladą gorzką? Mieszkanko w bardzo starej kamienicy w centrum świata, z poddaszem, a na tym poddaszu okno wprost z widokiem na gwiazdy... Tysiące książek, po polsku i po francusku, kamienny zlew i otwarta kuchnia. Znajomi nie znajomi, zupełnie zwyczajnie niezwyczajni. Kawa pachnąca cynamonem i kłótnie na ulicy po francusku...


Czasem mi się wydaje, że to sen. Najpiękniejszy ze snów.
Nie dziwi więc nikogo chyba, że zamierzam go przemienić w rzeczywistość codzienna? :)

środa, 9 lipca 2008

Pierwszy dzień wycieczki obfituje zazwyczaj w zgadywanki i przypomnienia, a raczej zapomnienia wynikające z pośpiechu czynności mających na celu przetrwanie wyjazdu w miarę żywo a i może nawet czasem komfortowo.. Ponieważ żyję w ostatnich latach trochę jak nomad, moje zdolności minimalizowania bagażu wzrosły do poziomu zawodowstwa. Są jednak rzeczy bez których nie umiem przeżyć więcej niż dobę.. 

Co zabrałam: farby do ubrań kolorów 6, farby akrylowe, kredki akwarelowe, farby do malowania po ubraniach, oleje, flamastry, pastele i kredki parafinowe, dwa bloki, 12 książek, trzy zeszyty, ołówki, koraliki, 16 kolorów nitek, wstążki, koronki, druciki, drewienka, dwa kleje i tysiące innych..

Czego nie zabrałam. Czego nie spakowałam po raz drugi pod rząd na wyjazd?

B I E L I Z N Y ! ! ! 

Ponownie!!! Ominełam w myślach i nie tylko! wielką szufladę mojej szafy koronkowo-bawełnianych stworów pełną. Prawdopodobnie tym razem zrobiłam to z premedytacją. Cały czas mam w pamięci sklepy francuskie wypełnione alejkami pięknej bielizny, ślicznych komplecików, stringów, koronkowych bokserek, teraz będę miała czyste sumienie wypełniając po brzegi koszyk fantazjami :) pończochy, podkolanówki, sarpeteczki w kwiatuszki.. już jadę ;)

 Co ciekawe dodam, że moja spódniczka o której również zapomniałam jedzie do mnie pociagiem z Gdańska ;) Za co bardzo dziękuję :*

Godziny nadal się pojawiają jak chcą..

Pierwszy przystanek Obertrubach, zaznajomiony kamping wspinaczkowy.