chodzimy.
im bliżej wyjazdu, tym więcej drepczemy. to tu, to trochę tam.
dziś jadłyśmy lody różane i ananasowego-hibiskusa. wczoraj czereśnie i kasztany.
jutro myślę o pralince.
rano wybiegam cichutko ze śpiącego łóżka do piekarni na dół po pół bułeczki za 40 cetów. potem zazwyczaj na targ po owoce. spacer nad wodą, czasem drobne zakupy i na obiad. popołudniami Martynka mnie zaskakuje swymi możliwościami mobilności w ekstremalnych temperaturach, muszę być tylko zawsze przygotowana na podawanie jej jakiś płynów. małe lewki rozrzucone po całym mieście mi w tym bardzo pomagają (w Lyon można pić wodę z kranu). Drepczemy zataczając coraz to większe koła i kółeczka, po skosie, i na wprost. Znajdujemy nowe miejsca nadal. Coraz ciekawsze ścieżki powrotu. Korzystamy już bardzo sprawnie z metra i mamy swoje ulubione uliczki. Dziś odkryłyśmy księgarnię... młoda siedziała godzinę przy książeczkach dla dzieci, przekładając kartkę za kartką. Ja natomiast nie mogłam się zdecydować na wydanie papeterii z rysunkami mojej ukochanej Rebecc'i Dautremer. Wrócimy do niej w piątek po 12, po moje zamówienie. Wrócimy do Lyon. Jutro do niego wrócę, bo dziś myślami wybiegam już trochę w przyszłość.. Idę w me sny. Drepcząc co nieco jeszcze w pokoju, powoli się zanurzę w mgłę ukojenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz