środa, 9 lipca 2008

Pierwszy dzień wycieczki obfituje zazwyczaj w zgadywanki i przypomnienia, a raczej zapomnienia wynikające z pośpiechu czynności mających na celu przetrwanie wyjazdu w miarę żywo a i może nawet czasem komfortowo.. Ponieważ żyję w ostatnich latach trochę jak nomad, moje zdolności minimalizowania bagażu wzrosły do poziomu zawodowstwa. Są jednak rzeczy bez których nie umiem przeżyć więcej niż dobę.. 

Co zabrałam: farby do ubrań kolorów 6, farby akrylowe, kredki akwarelowe, farby do malowania po ubraniach, oleje, flamastry, pastele i kredki parafinowe, dwa bloki, 12 książek, trzy zeszyty, ołówki, koraliki, 16 kolorów nitek, wstążki, koronki, druciki, drewienka, dwa kleje i tysiące innych..

Czego nie zabrałam. Czego nie spakowałam po raz drugi pod rząd na wyjazd?

B I E L I Z N Y ! ! ! 

Ponownie!!! Ominełam w myślach i nie tylko! wielką szufladę mojej szafy koronkowo-bawełnianych stworów pełną. Prawdopodobnie tym razem zrobiłam to z premedytacją. Cały czas mam w pamięci sklepy francuskie wypełnione alejkami pięknej bielizny, ślicznych komplecików, stringów, koronkowych bokserek, teraz będę miała czyste sumienie wypełniając po brzegi koszyk fantazjami :) pończochy, podkolanówki, sarpeteczki w kwiatuszki.. już jadę ;)

 Co ciekawe dodam, że moja spódniczka o której również zapomniałam jedzie do mnie pociagiem z Gdańska ;) Za co bardzo dziękuję :*

Godziny nadal się pojawiają jak chcą..

Pierwszy przystanek Obertrubach, zaznajomiony kamping wspinaczkowy.

Brak komentarzy: